Niech ryczy z bólu ranny łoś

Ponoć błogosławieni ci, którzy nie grali, a uwierzyli. Stąd śpieszę donieść, że omawiana tu przeze mnie gra to gniot roku, noga podstawiona tuż przed Świętami tym, co rozpaczliwie szukają
"Jumanji: The Video Game" - recenzja
Ponoć błogosławieni ci, którzy nie grali, a uwierzyli. Stąd śpieszę donieść, że omawiana tu przeze mnie gra to gniot roku, noga podstawiona tuż przed Świętami tym, co rozpaczliwie szukają prezentu dla swoich pociech. A skoro na afiszach gości już nowy film z Dwaynem Johnsonem, to istnieje spora szansa, że jakiś rodzic się natnie i kupi "Jumanji", kojarząc świeżutki tytuł z blockbusterem zdobywającym szturmem kina. Dlatego moralny obowiązek każe przed tym zakupem przestrzec.



Bo nie chodzi tylko o to, że recenzowana gra jest prosta jak konstrukcja cepa, i to takiego z oderwanym bijakiem, brzydka, powtarzalna, nieangażująca i nudna. Każda szmira ma do tego prawo. Ale skoro już wykorzystuje się hollywoodzką licencję, to wypada chociaż oddać jej sprawiedliwość i, załóżmy, odtworzyć charakterystyczne sceny, oddać klimat, cokolwiek. A, choć filmu jeszcze nie oglądałem, zakładam, że nie ogranicza się on do monotonnej i wypranej z emocji bieganiny za świecącymi bożkami, których strzegą prący na nas niczym lemingi przeciwnicy z katalogu z generycznymi przeciwnikami. O, przypadkiem opowiedziałem całe "Jumanji". I piszę zupełnie serio, nie znajdziesz tu nic więcej. Może prócz niedowierzania, że istotnie nie żartowałem.



Lecz zacznijmy od zalet. Modele postaci są całkiem nieźle wykonane i nawet prędki rzut oka wystarczy, aby poznać, kto jest kim. Szkoda, że oryginalna obsada nie podłożyła głosu pod swoje cyfrowe odpowiedniki, ale może nie chciano się splamić podobnym chłamem, trudno orzec. Na tym wyczerpaliśmy plusy. Po odpaleniu menu gra oferuje nam wybór jednej z kilku dostępnych, ale tak samo nudnych lokacji – jak arabski bazar czy śnieżna twierdza – gdzie, uprzednio decydując się na jedną ze znanych z filmu postaci, rzucamy naszą drużynę. Bohaterowie niewiele się od siebie różnią i każdy dysponuje niemal tymi samymi ruchami (czyli strzelamy z ustrojstwa, biegamy, nie skaczemy (!), bijemy i uderzamy ciosem specjalnym), stąd nie ma się co nad nimi zbytnio rozwodzić. Scenerie również zaprojektowano po linii najmniejszego oporu i są nieodmiennie puste i pozbawione jakichkolwiek atrakcji poza eliminacją napierających na nas, bezmyślnych hord.



Niby konstrukcja każdego poziomu jest labiryntowa, bo musimy przecież się nieco spocić, zanim poznajdujemy owe świecące bożki. Są one niezbędne, żeby otworzyć drzwi i naładować energią ogromny kamulec, co z kolei otworzy przed nami kolejne drzwi, i tak dalej. Tyle że mapy są malutkie i nie stanowią żadnego wyzwania, a każdy level przebiega zgodnie z tym samym schematem. Bodaj jedynym urozmaiceniem (poza mocniejszymi szwarccharakterami) są porozrzucane tu i ówdzie zwierzęta, nietykalne i wrogo do nas nastawione, przed którymi trzeba czym prędzej czmychnąć. I to tyle. Żadnej, nawet pretekstowej fabułki napisanej na kolanie i spajającej wszystkie te poziomy, nic. Ponoć istnieje możliwość sieciowej gry kooperacyjnej, ale wersja na Switcha nie umożliwia połączenia z netem i, siłą rzeczy, owej opcji nie wypróbowałem.



Lecz, tak czy siak, nie sądzę, żeby odmieniła ona radykalnie oblicze tej gry, choć, z czystej litości, obdarzyłem kredytem zaufania "Jumanji" z multiplayerem i dorzuciłem do oceny jedną skromną gwiazdkę. Ale nie ma co dłużej męczyć klawiaturę pisaniem, a oczu czytaniem, lepiej iść do kina.
1 10
Moja ocena:
2
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones